wtorek, 29 listopada 2016

Nowy początek

Lekcja wychowawcza, jak zawsze jest bardzo nudna, więc zaczęłam bazgrać w szkicowniku. No może zaczęłam bazgrać, ale zabrałam się za tekst na muzykę. Kiedy prawie kończę, wyłapuje słowo.
- ... wycieczka — zaczynam słuchać nauczycielki. - Za dwa dni chcemy pojechać z przeciwległą klasą na lodowisko. - O Mój Boże! Muszę jechać, jak ja dawno nie byłam na lodowisku. - koszt wynosi 5 euro, spotykamy się na miejscu. Może być, że wypożyczenie łyżew będzie kosztować dodatkowo, proszę was, żebyście wzięli więcej pieniędzy. Niestety tego wyjazdu nie będzie sponsorować szkoła, Na koniec roku szkolnego osoby, które zdadzą maturę, będą mogły pojechać na dwa tygodnie, gdzie sobie klasa wybierze. Życzę wam miłego dnia. Dzisiaj już możecie pójść do domu. Nie ruszam się z miejsca. Powinnam się cieszyć z tego wyjazdu? Gdzieś głęboko we mnie chce wrócić do tych czasów dzieciństwa, gdy rodzice cieszyli się z moich osiągnięć, nie naciskając na nic, dając mi prawo wyboru. Mama cieszyła się za każdym razem, gdy pokazywałam wszystkim, że moje starania nie idą na marne. Desperacja, którą czułam, napędzała mnie niczym najlepsza kofeina dorosłego ranem. Wracając, do wspomnień czuję, jak budzi się we mnie to uczucie, gdy nie możesz się czegoś doczekać. Samo przemawia do mnie, bym przypomniała się sobie to, czego jeszcze się uczyłam 2 lata temu. Wtedy jeszcze jakoś się rzeczy trzymały kupy.
Nauczycielka patrzy na mnie krzywo, chcąc już wyjść i zamknąć salę, więc podnoszę się ociężale, czując, jak silne muszą być moje nogi, żeby utrzymać mój ciężar. Chwiejąc się, delikatnie wychodzę z pomieszczenia, adrenalina napędza mnie, ale nie chcę jej ulec i zrobić coś, czego potem mogę żałować. Chcę poczuć jakie to uczucie, gdy wyskakujesz, robiąc loopa czy inną pozycję. Kieruje się w stronę pokoiku Caspar'a, gdzie mogę na spokojnie sobie przemyśleć parę spraw.
W pomieszczeniu unosi się duszący zapach kawy, świadczący o długich przesiedzonych godzinach w tym pomieszczeniu. Ten aromat przywołuje pewne wspomnienie; W pomieszczeniu unosił się duszący zapach kawy. Moje myśli sięgały dalej niż teraźniejszy temat korepetycji. Nauczyciel spojrzał na mnie, uśmiechnął się, gdy zauważył mój nieobecny wzrok. Mój mózg rejestrował, co się dzieje, a inna jego część skupiona była na moich głupich myślach o tym, jak blisko jest osoba, która zawsze jest dla mnie, gdy potrzebuję pomocy i nieważne co by się waliło, pomoże mi mimo wszystko. Uśmiecham się delikatnie, ale wciąż niepewnie. Woń mocnej kawy zaczęła wyciskać z moich oczu łzy, zatoki mi się zatkały. Od razu przypomniała mi się poduszka przyciśnięta do mojej twarzy. Nie mogłam powstrzymać drżących dłoni, z jednej z nich wypadł mi długopis. Caspar szybko złapał moje ręce i schował w swoich dużych dłoniach. Były duże, ciepłe, silne i w niektórych miejscach mają twarde odciski od rzeźbienia, ale mimo to nadal delikatne. Na mojej twarzy pojawił się duży uśmiech, na który Caspar tak długo czekał. Wstrzymałam oddech, gdy zobaczyłam, jak słodko się do mnie uśmiecha, jakby świata poza tym momentem nie było. Wszystko wokół mnie nabrało barw. Klamka wydała z siebie zgrzyt, kiedy ktoś na nią zbyt mocno ściskając ją w dół. Szybko puściłam jego ręce, a czar prysł jak bańka mydlana. Wszystko znowu było ponure, straciło swój nasycony pigment.
***
Te dwa dni ciągnęły mi się jak roztopiony ser. Caspar starał się mnie zająć na różne sposoby, jednak ciągle wracałam myślami do lodowiska.
Na lodowisku zapłaciłam za dwie godziny z zamiarem dopłacenia, jeśli będę chciała zostać dłużej.
Zakładam łyżwy na nogi, które przylegają do mnie jak druga skóra. Odkąd mogę sięgnąć pamięcią zawsze, jeździłam na łyżwach. Uczyłam się nawet jazdy figurowej. Rodzice zawsze namawiali mnie, żebym uprawiała jakiś sport. Na początku będąc małą pięcioletnią dziewczynką, upatrzyłam sobie balet, potem zdałam sobie sprawę, że sam balet mi nie starcza. Tańczenie samej jest nudne, gdy idzie ci dobrze i nikt nie chce z tobą rywalizować. Wtedy w oko wpadło mi jeżdżenie na lodzie, po moim zamiłowaniu do rolet byłam ciekawa jakie, to uczucie jeździć na lodzie, a nie na zwykłej drodze. Rodzice po długich namowach przenieśli mnie na tak upragnione lekcje jazdy figurowej. Kiedy zaczęłam, miałam tysiące stłuczeń i zadrapań. Najpierw musiałam nauczyć się utrzymać równowagę, a nawet jeździć. Nie mogłam sobie poradzić z porażką, jaką ciągle ponosiłam. Płakałam i krzyczałam z bezsilności, jednak nie poddałam się. Tyle dzieci wokół mnie tak dobrze się bawiło i osiągało coraz więcej. Jako ośmiolatka był to dla mnie wielki cios. Wszyscy byli bardzo konkurencyjni i przyjaźni na raz. Dziwnie się patrzyło na rywalizujące pomiędzy sobą rodzeństwo, a mimo to nadal przyjaźniące się jak świeży strup na skórze. Gdy patrzyłam, na ich ruchy zawsze wydawały mi się takie lekkie o zgrabne. Prawdziwi geniusze myślałam. Teraz wiążąc moje figurówki, czuję pewną euforię, przypominając sobie to uczucie, które towarzyszy ci przy wykonywaniu toeloopa bądź pistoletu czy nawet jakieś piruetu. Mam dużo pasji co oznacza dużo opcji na przyszłość, ale wybieranie nigdy nie jest łatwe. Już wybrałam zawód, szczerze mówiąc i raczej szybko mi się nie odwidzi mój cel. To, że robiłam, a nawet robię tyle rzeczy z pasją i wykonuje swoje hobby, nie oznacza, że uda mi się to robić w przyszłości czy bądź nawet, że chcę, to wykonywać jako mój zawód niech zostanie, to jako moje zajęcie na czas wolny.
Słyszę sygnał mówiący wszystkim osobom na lodowisku, że czas niektórych z nich właśnie się skończył. Nawet nie wiem, czy szkoła nie zarezerwowała lodowiska na jakiś czas, bo z tego, co mój wzrok rejestruje wszyscy ludzie, schodzą nie do końca zadowoleni.
- Nie ważne czy zapłaciliście za dwie, czy trzy godziny zarezerwowaliśmy lodowisko do wieczora — informuje nas nauczycielka. - Życzę wam miłej zabawy i mam nadzieję, że skorzystacie z tej możliwości, żeby nieco odpocząć.
Nie wiem, czy można odpocząć, jeżdżąc cały dzień, ale nie będę w to wnikać.
Wchodzę na lód, robię rozgrzewkę i powoli zaczynam przypominać sobie wszystkie ruchy, które były mi tyle razy wpajane. Po jakimś czasie zaczęłam wykonywać różne skoki, ruchy, piruety i tym podobne. Po prostu robiłam to, co słyszałam, to co muzyka mi podpowiadała za właściwe. Zapominam o swoim otoczeniu, wczuwam się coraz bardziej w to, co robię. Moje mięśnie protestują, ale nie zamierzam się ich posłuchać i chociażby odpocząć. Chcę się zmęczyć i wreszcie normalnie zasnąć. Paść zmęczona na łóżko nawet bez mycia się nadal będąc przepoconą, byłoby czymś bardzo orzeźwiającym wbrew pozorom. Staje w miejscu, chcąc złapać oddech, moje zmęczone płuca mówią mi, jak bardzo jestem padnięta. Czuje się, jakbym miała astmę, ale skąd mogę wiedzieć, jakie to uczucie skoro na nią nie choruje? Znam uczucie ataku paniki, które może być nieco podobne do astmy, ale czy naprawdę? Nie wiem. Nie zastanawiam się nad tym długo. Muszę się napić. Ślizgam się w stronę ławek, gdzie zostawiłam wodę. Rozglądam się przy okazji i widzę, że w sumie są tutaj osoby, które nie umieją jeździć na łyżwach czy nawet tylko jeżdżą w kółko, ale także znajduje trzy osoby, które znają się na jeździe figurowej. Sporo osób patrzy na mnie z zaskoczeniem czy podziwem na twarzy, a ja nawet nie mogę zareagować. Kiedyś właśnie dlatego tańczyłam, ale te czasy minęły i nie zamierzam, do nich wracać nieważne jak bardzo by mi ich brakowało.
Siadam na ławce i wypijam z pół butelki, żeby ugasić pragnienie. Patrzę na zegarek. Niedługo będzie dziewiętnasta, więc pora się zbierać. Pisze do Caspar'a wiadomość, że muszę się już zbierać. Już jest pewnie ciemno albo zapada zmierzch. Nie chce wracać po ciemku. Czuje się jak jakaś głupia idiotka.
Caspar oczywiście wraca ze mną, jako iż jest, praktykantem może zebrać się szybciej. Chociaż nauczycielka zostawia już uczniów samych sobie, tłumacząc, że jej godziny pracy i tak już dawno minęły, a dziecko samo się nie odbierze od opiekunki.
Wracamy komunikacją miejską do mnie i wreszcie czuję spełnienie. Jestem zadowolona ze swoich bolących mięśni i spokojnych w miarę myśli, które zajęte są moim zmęczeniem i najmniejszym naciągnięcie mięśni, które protestują przy każdym ruchu.
W autobusie patrzę na ręce i bawię się palcami. Czuje na sobie palące spojrzenia mężczyzn, kobiet i dzieci. Kiedy niezauważalnie rozglądam się dookoła, zauważam, że to większość jakichś facetów się na mnie patrzy. Nie wyglądają przyjemnie. Są już starsi, zaniedbani i pewnie piją litry alkoholu. Widać to po nich, chociaż używki strasznie postarzają. Każdy robi, ze swoim życiem co chce. Ja tylko marzę o tym, by złapać byka za rogi i stanąć wreszcie znowu na własnych nogach. Nigdy jednak nie będę w stanie zostawić Caspar'a.
Łapie mnie za rękę i ściska delikatnie, dodając mi otuchy, opieram głowę o jego ramię i się rozluźniam.
Wychodzimy z autobusu, przechodzimy przez światła, jednak Caspar'owi wypada coś z kieszeni. Schyla się po to, a ja idę, daje, będąc popychana przez tłum ludzi. Nie jestem w stanie zrobić sobie miejsca, żeby do niego wrócić. Słyszę pisk opon, ale gdy odwracam, się do tyłu nic nie widzę, dopiero gdy ludzie, schodząc, z drogi z mojej krtani wyrywa się krzyk tak potworny, jakiego jeszcze nikt w swoim życiu nie słyszał. Zanoszę się płaczem, a jakaś kobieta próbuje mnie uspokoić. Ktoś dzwoni po karetkę i policję. Jestem głucha na wszystko. Już nic nie czuje.
Wszystko i wszyscy, którzy są mi drodzy, odchodzą. Caspar obiecał, że ze mną zostanie, ale nikt nie powiedział, że nigdy nie zdarzy się żaden wypadek. Nikt nie mówił, że żadne z nas kiedyś nie umrze. Nie jesteśmy nieśmiertelni, a on teraz leży w tym mrozie we własnej Kaliszu krwi ze złamaniem otwartym, które znajduje się na nodze. Opadam na chodnik, z którego się nie ruszyłam. Jakbym do niego przymarzła przynajmniej, ale to tylko szok, mówię sobie. Płacze histerycznie próbując złapać oddech. Wiem, że właśnie mam atak paniki i nic nie mogę zrobić. Nie mogę się ruszyć ani złapać oddechu, o który moje płuca tak bardzo wołają.
Ludzie mówią, iż kiedy umierasz, masz całe swoje życie przed oczami, ale ja jestem żywa i całkiem trzeźwa przez chłód, który panuje i wiem, że kłamali. Jedyne co widzisz, jest to, czego jeszcze nie zdążyłeś czy zdążyłaś zrobić. Chciałam wypróbować rzeźbienia w kamieniu, żeby Caspar pokazał mi wszystkie swoje triki i inne podobne rzeczy. Chciałam go zobaczyć, jak pracuje w swojej pracowni czy przyjmuje klientów. Chce mu powiedzieć, jak bardzo mi na nim zależy. Kocham go. Kocham go tak bardzo, że gdybym mogła, chciałabym zamienić się z nim miejscem, ale wtedy to on by cierpiał i nie mogłabym tego znieść. Moje sumienie ugięłoby się pod tym ciężarem i znowu bym upadła, ale wtedy nie byłoby dla mnie powrotu. Nie bez pomocy.
Jedyne co słyszę to syreny i głuche echo. Wstaję i rozglądam się wokół mnie i nie widzę nic nowego. Ludzie stoją w kułeczki patrząc z szokiem na wszystko, co się dzieje, inni nagrywają całą tę sytuację, a trzecia ich opcja po prostu gdzieś się spieszy, nie przejmując się innymi ludźmi ani tym, co się tu dzieje, może nawet nie wiedzą, co tutaj się właśnie rozgrywa. Kierowca samochodu na szczęście nie uciekł, jacyś ludzie zastąpili mu drogę, za co jestem im bardzo wdzięczna. W obecnej chwili nie mogę się ruszyć, zanosząc się szlochem w pierś jakiejś nieznajomej. To jakaś starsza pani, która była świadkiem całego wydarzenia. Jestem pewna, iż przeżyła nie jeden taki wypadek. Kiedy nie mogę znowu nabrać powietrza do płuc, każe położyć mi głowę między kolana, a ja jak zagubione dziecko słucham jej rad, chłonąc je jak gąbka.
- Dasz sobie radę. - Ciągle powtarza jak mantrę. Nie wiem, czy kieruje ją w moją stronę, ale teraz nie jest to ważne.
Patrzę, jak sanitariusze delikatnie kładą go na nosze, policja skuwa, jak się okazuje tę babkę, a gdy patrzy na mnie, uśmiecha się tak jakoś dziwnie, jakby mnie znała. Coś w jej wyglądzie krzyczy do mnie, że gdzieś ją widziałam, ale jak na złość nie mogę sobie przypomnieć gdzie, to było.
Wracam do punktu wyjścia. Uspokajam się. Wchodzę, do karetki nie dając się przegonić jakimś tam sanitariuszom, którzy próbowali mnie wypchnąć. Po jakimś czasie stwierdzili, iż ten zabrany czas skraca ich tylko czas na działanie. Przy Caspar'ze ciągle się coś dzieje. Nie patrzę, w tamtą stronę wiedząc bardzo dobrze, jak bardzo ten obraz wyrzeźbi mi się w pamięci. W momencie, w którym zdaje sobie sprawę, że nie ma tu ani jednej kobiety robi mi się po raz któryś z rzędu duszno. Jestem przerażona. Moje płuca już są tak zmęczone, jak po jakimś maratonie, a ja nie daje im ani chwili odpoczynku. Sanitariusz, widząc mój stan, podaje mi coś do ręki. Przyglądam się pomarańczowemu urządzeniu i stwierdzam fakt taki, że to inhalator. Patrzę na mężczyznę w szoku.
- Nie mam astmy — mówię mu tak szczerze, że aż boli.
- Atak paniki jest bardzo do niej czasami podobny, a ja już widziałem cię przedtem, walczącą z uczuciem zaciskającej ci się krtani. Może być gorzej.
- Czy mogę go zatrzymać? - czuję, że jest coraz gorzej. Adrenalina wciąż buzuje w moim krwiobiegu, a ja nie mogę jej w jakiś sposób uspokoić czy się jej pozbyć.
- Tylko gdzieś nie zgub. Mamy przy sobie tylko parę sztuk na poważne ataki astmy, gdy ktoś nie ma inhalatora. Wtedy musimy mieć zawsze jakiś przy sobie. - Jest coraz gorzej, ale ignoruje to uczucie. - Użyj go — nakazuje.
Zawsze widziałam w filmach, u lekarzy czy przychodniach jak ktoś używał tego drobnego urządzenia. Naciskam na mały pojemniczek i zaciągam się czymkolwiek, jest w środku. Nawet. UE zwracam uwagi na to, co się tam znajduje zbyt wystraszona na jakiekolwiek badania.
- Wyzdrowieje?
- Z tego, co zauważyłem, nie jest z nim tak źle, No oprócz tego załamania otwartego i uderzenia w głowę. Druga noga o dziwo jest cała. Ma chyba złamane dwa żebra, ale nic poza tym. Martwi mnie trochę to uderzenie w głowę.
To był koniec naszej rozmowy. Miałam czas, żeby przemyśleć, co się stało. Wybudzić się z tego amoku i uwierzyć, że to nie jest jakiś koszmar, a ja jestem jak najbardziej świadoma.
- Miał to w ręku. - Inny sanitariusz podaje mi jakieś pudełeczko. Nie jest za duże czy za małe, alergie stwierdzić, że na pewno nie ma tam jakiegoś pierścionka, którym musiałabym się martwić. Otwieram małe wieczko i widzę naszyjnik z kamienia. Nie umiem stwierdzić, jaki to kamień. W końcu to nie moja profesja. Jest piękny ciemnofioletowy z tak jakby brokatem w środku. Lekki nie jest, muszę przyznać, jednak jest tak śliczny, że jego waga w ogóle mi nie przeszkadza. Zauważam, że się otwiera. Delikatnie rozdzielam obie połówki. Widzę zdjęcie, które doprowadza mnie do płaczu. Nasze zdjęcie. Nasza mała namiastka szczęścia, a teraz może tylko moja. Patrzę na scenę, która rozgrywa się przede mną na obrazie. Zdjęcie musiał zrobić Luke. To był ten dzień, kiedy ściągnęli mi gips, a Caspar tak się z tego cieszył, że złapał mnie w swoje objęcia i zaczął obracać nas w kółko. Tak mi się kręciło w głowie, że musiał mnie przytrzymać Luka, żebym przy okazji znowu nie zrobiła sobie krzywdy. Nasza trójka śmiała się wtedy tak beztrosko. Uśmiech sam mi się wyrywa. Nie mogę go powstrzymać. Muszę wierzyć, że wszystko będzie w porządku.
Zajmują się Caspar'em dopóty, dopóki nie muszą czegoś u niego sprawdzać. Pozwalają mi złapać go za rękę. Powiedzieli, że na razie nie mogą nic zrobić. Nogę muszą operować, a żebra zrosną się, kiedy to wyleży. Nie będzie mógł się za bardzo ruszać przez parę pierwszych tygodni.
Wreszcie dojeżdżamy do szpitala, cała jazda wydawała mi się trwać wieczność, ale najwyraźniej były to mniej więcej pięć minut. Szybko się uwinęli.
Pełno lekarzy zebrało się na zewnątrz, by odebrać pacjenta. Salę operacyjną już zdążyli przygotować.
Kazali mi usiąść na krześle w poczekalni. Może nie jest całe z plastiku, ale po trzech godzinach jak nie więcej straciłam, już rachubę czasu stało się tak niemiłosiernie niewygodne, że musiałam wstać. Chodziłam, z jednego miejsca na drugie nie mogąc znowu usiąść na jedno miejsce. Rankiem pojawili się rodzice Caspar'a. Było to... dziwne przeżycie. Drobna kobieta z prostymi ciemnymi włosami sięgającymi jej do ramion przytuliła mnie do siebie mocno.
- Ty musisz być Kira — mówi zachrypniętym przez chrypkę głosem. - Caspar tyle o tobie opowiadał — łapie mnie za policzki, żeby mi się przyjrzeć. - Dziękuję ci bardzo za to, że z nim zostałaś.
- Jestem Dario, a moja żona Felicia. - Nie podał mi ręki, tylko lekko się ukłonił. - Syn powiadomił mnie o twojej traumie. Wybacz, że zrobił to za ciebie. Było to z jego strony nietaktowne, jednak chciał nas ze sobą w najbliższym czasie zapoznać.
- Szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach. - Jego mama pociera moje ramiona, przygryza wargę, żeby znowu nie zacząć płakać, aja dopiero teraz zauważam jej zaczerwienione oczu od wycierania rękawem, który jest przemoczony. Pociąga nosem. - Dobrze, że mamy siebie nawzajem. - Po tych słowach się rozkleja.
Jej mąż przyciąga ją do siebie i mocno przytula. Całuje jej czubek głowy z taką miłością, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam. Ona ufnie wczepia się w jego objęcia.
- Nie martw się. Nasz syn jest silny. Da sobie radę.
- Co, jeśli go stracimy? Nie chcę chować swojego dziecka Dario. To dzieci powinny chować rodziców.
- Państwo Moretti? - pyta lekarz a białym kitlu.
- Tak to my — odpowiada mężczyzna. - Proszę nam powiedzieć o stanie naszego syna.
- Wyjdzie z tego. Jego stan jest stabilny. Połamane żebra szybko się zrosnął, a noga po rehabilitacji będzie jak nowa, była złamana tylko w czterech częściach, to było dla niesamowicie szczęśliwym przypadkiem, ponieważ mogło być o wiele gorzej i straciłby wtedy nogę. Uderzenie głowy może spowodować zanik pamięci — gadał tak jeszcze przez chwile.
Patrzę przez okienko w jego biurze na przechodzących, lekarzy, pielęgniarzy czy chirurgów, którzy gdzieś w panice wybiegali. Myślę, że to świeżacy przy swojej pierwszej operacji.
- Słońce chodźmy zobaczyć Caspar'a. Na razie jest w śpiączce, ale za tydzień powinni go z niej wybudzić — uśmiecha się do mnie, jakby dostała swój najlepszy prezent w życiu i łapie mnie za ramię swoją silną ręką i zaczyna prowadzić do sali gdzie leży miłość mojego życia. Dopiero po wypadku zdałam sobie sprawę ze swoich uczuć. Ja ich nie chciałam po prostu zaakceptować, nie będąc gotowa zostać znowu sama. Najwyraźniej zabrnęłam, w to nieco dalej niż chciałam i oto tu jestem, cierpiąc, jakby już go miało na tym świecie nie być.
***
Czas mija szybko, ponieważ dni są naprawdę krótkie. Chodzę do szkoły razem z Luką, robiącego za mojego obrońcę. Codziennie chodzę do szpitala, gdzie spotykam się z rodzicami Caspar'a. Luka, słysząc, o wypadku zaczął płakać jak dziecko, ale kiedy zobaczył, że z tego wyjdzie, uspokoił się trochę.
Zaczęłam walczyć z moją niechęcią do mężczyzn. Kazałam Luce czasami mnie dotykać ni stąd, ni zowąd. Dario, zaczęłam podawać rękę, gdy się z nim witam. Jest coraz lepiej, chociaż właśnie minął tylko tydzień, a może nawet aż tydzień?
Boję się konfrontacji z przebudzonym Caspar'em. Jak zareaguje?
Przechodzę przez główne drzwi szpitala na nogach jak z waty. Boje się. Nie wiem nawet, czy dojdę do sali, w której on leży.
Na szyi mam zawieszony naszyjnik, który wyrzeźbił. Miał kształt jak latawiec, rąb z pięknymi delikatnymi zdobieniami kwiatów. Łapie nagrzany kamień w rękę i ściskam delikatnie jakby, trzymając w nim całą swoją nadzieję. Pod salą biorę trzy głębokie wdechy, żeby się uspokoić, ale to zdaje się na nic. Słyszę wesołe śmiechy, a moje serce przyspiesza tempa podekscytowane. Niedługo go zobaczę, a kiedy wypowie moje imię już nigdy go nie, puszczę. Delikatnie pukam, a po usłyszeniu przyzwolenia wchodzę.
Twarz Caspar'a ma parę zadrapań mimo to jego niesamowite błękitne tęczówki, jaśnieją radością. Patrzy na mnie zdziwiony, jakby zastanawiał się, co ja tutaj robię.
- A pani jest? - Nie wiem co powiedzieć. Nie zdążyłam się nawet przywitać.
Patrzę na jego rodziców, nie wiedząc co począć. Moje serce rozpada się na miliony kawałków jak stłuczoną szklanka, a ja nic na to nie mogę poradzić.
- Jestem Kira Nemezis — przedstawiam się. - Ostatnie półtora miesiąca spędziliśmy razem. Bardzo mi pomogłeś. Nawet nie masz pojęcia jak — ściągam przez głowę naszyjnik i podaje mu go do ręki. - Dziękuję ci za wszystko — wychodzę z jego sali z zaciśniętą krtanią i zgarbionymi ramionami.
Nie chciałam nawet zobaczyć jego miny, gdy zobaczy nasze zdjęcie razem czy chociażby wyrzeźbiony kamień. Po prostu uciekłam. Zbliżające się święta miały być jednymi z najlepszych, ale nie mogłam się bardziej pomylić. Znowu spędzę je sama, kładąc pod choinkę jego prezent, którego pewnie nigdy nie otworzy. Ubieram kurtkę, owijam szyje szałem i wychodzę ze szpitala, witając swoje stare samotne życie.
Nie chciałam słuchać lekarzy mówiących, że może to być tylko tymczasowe lub, że nigdy sobie mnie nie przypomni. To by mnie zabiło. Dopóki mogę odejść właśnie, to mam zamiar zrobić. Moja podświadomość szepcze mi jeden raz i drugi, że obiecał i nie dotrzymał obietnicy. Żadne z nas nie spodziewało się takiego wypadku czy nawet nie uwzględniło utratę pamięci. Znowu się zawiodłam na najbliższej mi osobie.
Sara odwiedza mnie od czasu do czasu. Kiedy może przez swoją zawodówkę. Ma strasznie dużo nauki, a ja wiem, że jej się strasznie nie chce, ale się przełamuje. Piszę szybko do niej wiadomość o tym niefortunnym wydarzeniu w szpitalu i nie jestem już zdziwiona, że nie mam siły na płacz. Przez ostatni tydzień wypłakałam wszystkie łzy. Oczy pieką mnie nawet teraz, jakby były niemiłosiernie suche. Czuję się jak pusty pojemnik, zabrano mi wszystko i nie dano nic w zamian.
Zamykam się w swoim pokoju, gdzie są wszystkie śmieszne wspomnienia, a nawet jego rzeczy. Zapach Caspar'a nadal unosi się w powietrzu, podpowiadając, że wróci, a taki przynajmniej czuję w nim podstęp. Nie chce, mieć nadziei nie raz została zgnieciona, jakby to był po prostu pył. Zamknęłam się w swoim pokoju, gdzie nadal leżą rzeczy Caspar'a i unosi się jego zapach. Nie wyszłam z tego pomieszczenia przez dwa dni. Luke z Sarą wyciągnęli, mnie siłą chcąc wytłumaczyć mi, że wszystko się jakoś ułoży, ale to tylko kłamstwa. Sami nie wiedzą co mi powiedzieć. Czy przypomni sobie o mnie? Zapomniał o wszystkich oprócz rodzicach. Czysta karta nowy początek. Może to nawet lepiej? Ciekawe czy zapomniał o chorobie swojej mamy.
Po miesiącu zerwałam kontakt ze wszystkimi i przeprowadziłam się do ojca. Resztę roku szkolnego chodzę do szkoły prywatnej dla dziewczyn pewnie większość z nich to lesbijki, ale za bardzo mi to nie przeszkadza. Nauczyciele są starsi i to bardzo. Nie są już młodzi i piękni, ale w jakimś sensie są ładni. No może oprócz matematyczki, która swoim charakterem sieje strach w całej szkole. Opuszczając swój mały dworek, zostawiłam za sobą wszystkie moje pasje prócz łyżwiarstwa. Zostałam przy nim jako, iż szkoła posiada swoje własne lodowisko.
Próbuje komunikować się jak ludzie z resztą swojej rozbitej rodziny, ale jest mi strasznie ciężko. Moja siostra jest w ciąży, a nawet nie wie, kto jest ojcem. Niezłe wpadła. Cieszy się z dziecka, ale jest przerażona. Nasz ojciec bardzo ją wspiera. Macocha tylko krzywi nosa, co irytuje mnie przeogromnie. Skąd może wiedzieć, jakie to uczucie mieć swoje własne dziecko skoro cały czas jest na dietach i nie chce stracić figury. Papa jest z tego powodu smutny, a ja złapałam z nim lepszy kontakt niż przedtem. Co drugi wieczór gramy w różne gry karciane, żeby spędzić ze sobą czas i się do siebie zbliżyć poprzez rozmowę. Odrzuciłam możliwość spania w dormitorium właśnie przez rodzinę, której czułam, że tak długo nie mam. Kółko pedagogiczne zrozumiało moje powody i pozwolili mi zostać w domu skoro to o tak ostatni semestr, a oceny mam celujące. Moja poprzednia placówka była z zaawansowanym poziomem. Ciągle nam mówili, że z samej sztuki nie zawsze można wyżyć. Jeśli ma się blokadę i nie ma możliwości ruszenia dalej potrzebna ci inna praca. Zamierzałam posłuchać tych wszystkich ludzi.
Piosenki oddałam w ich ręce tak samo, jak różne projekty na salę balową jak poprzednio. Zostawiłam tam wszystkie moje prace, na których można było zawiesić oko, a zostały one wywieszone. Dyrektor razem z innymi nauczycielami bardzo przeżywali moje odejście. Ucznie to ich dzieci z każdym mają dobry kontakt. Nawet ze mną osobą, która chciałaby teraz zostać sama na jakiś czas tak jak przedtem. W poniedziałki wykonuje telefon do swojej starej szkoły i rozmawiam z dyrektorem. Nie wspomniałam mu ani słowem, że mam dla nich niespodziankę, z której na pewno się ucieszą. Na samą myśl o tym moje serce wykonuje radosnego fikołka. Właśnie dzisiaj wręczę im moje dzieło. Ojczulek załatwił mi dzisiaj wolne, więc, zamiast dzwonić, wybieram się do nich.
Patrzę na zegarek, biegnąc ile sił mam w nogach do dworku. Za dokładnie 5 minut zamykają drzwi na trzy spusty i wtedy jest koniec z wchodzeniem, chyba że ktoś ci otworzy. Wpadam, na kogoś szybko przepraszam i ruszam dalej przed siebie, nawet nie patrząc, kto to był. Na szczęście wbiegam, kiedy dzwoni ostatni dzwonek. Spociłam się okropni. Biegłam całkiem długo i szybko, nie jestem zdziwiona, że jestem zmęczona i mokra. Rozglądam się dookoła i zachwyca mnie ten widok. Nawet po świętach i nowym roku ozdoby jeszcze nie zostały sprzątnięte. Mój projekt. Łzy szczęścia zbierają mi się w kącikach oczu, a za mną słyszę, jak drzwi się ponownie zamykają.
- Kira! Jak miło cię widzieć! - mówi śpiewnie dyrektor. Odwracam się do niego z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Pana też miło znowu zobaczyć.
Przytulam ostatni raz cylindrowe pudełko, w którym jest moja niespodzianka i mu ją oddaję. Te dwa i pół roku, które tu spędziłam, widziałam mnóstwo ludzi i większość z ich zapamiętałam. Mężczyzna patrzy na mnie zdziwiony, ale uśmiech nie schodzi mu z buzi, a to bardzo dobry znak. Zwołał wszystkich nauczycieli i dopiero wtedy otworzył pudło. Wyciąga z niego zwinięty w rulon obraz, nad którym przesiedziałam całe święta. Daje jednemu nauczycielowi jeden koniec i sam zaczyna go rozkładać. Ukazując im całą radę pedagogiczną, woźnego, praktykantów i jakichś innych nauczycieli, których mijałam, ale niestety nigdy nie zamieniłam słowa. Spróbowałam ująć tam wszystkich ważniejszych pracowników, oczywiście nie liczę robotników. Wszyscy są wniebowzięci. Żegnam się ze wszystkimi, otwieram drzwi i wpadam na kogoś po raz drugi. Tym razem nie ignoruję tego i patrzę kto to. Moje oczy spotykają się z niebieskimi tęczówkami, za którymi tak bardzo tęsknię.
***
To już przedostatni rozdział. Mam nadzieję, że komuś wpadły w oko te wypociny, bo sama nie wiem co mi tutaj wyszło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz