wtorek, 29 listopada 2016

Nowy początek

Lekcja wychowawcza, jak zawsze jest bardzo nudna, więc zaczęłam bazgrać w szkicowniku. No może zaczęłam bazgrać, ale zabrałam się za tekst na muzykę. Kiedy prawie kończę, wyłapuje słowo.
- ... wycieczka — zaczynam słuchać nauczycielki. - Za dwa dni chcemy pojechać z przeciwległą klasą na lodowisko. - O Mój Boże! Muszę jechać, jak ja dawno nie byłam na lodowisku. - koszt wynosi 5 euro, spotykamy się na miejscu. Może być, że wypożyczenie łyżew będzie kosztować dodatkowo, proszę was, żebyście wzięli więcej pieniędzy. Niestety tego wyjazdu nie będzie sponsorować szkoła, Na koniec roku szkolnego osoby, które zdadzą maturę, będą mogły pojechać na dwa tygodnie, gdzie sobie klasa wybierze. Życzę wam miłego dnia. Dzisiaj już możecie pójść do domu. Nie ruszam się z miejsca. Powinnam się cieszyć z tego wyjazdu? Gdzieś głęboko we mnie chce wrócić do tych czasów dzieciństwa, gdy rodzice cieszyli się z moich osiągnięć, nie naciskając na nic, dając mi prawo wyboru. Mama cieszyła się za każdym razem, gdy pokazywałam wszystkim, że moje starania nie idą na marne. Desperacja, którą czułam, napędzała mnie niczym najlepsza kofeina dorosłego ranem. Wracając, do wspomnień czuję, jak budzi się we mnie to uczucie, gdy nie możesz się czegoś doczekać. Samo przemawia do mnie, bym przypomniała się sobie to, czego jeszcze się uczyłam 2 lata temu. Wtedy jeszcze jakoś się rzeczy trzymały kupy.
Nauczycielka patrzy na mnie krzywo, chcąc już wyjść i zamknąć salę, więc podnoszę się ociężale, czując, jak silne muszą być moje nogi, żeby utrzymać mój ciężar. Chwiejąc się, delikatnie wychodzę z pomieszczenia, adrenalina napędza mnie, ale nie chcę jej ulec i zrobić coś, czego potem mogę żałować. Chcę poczuć jakie to uczucie, gdy wyskakujesz, robiąc loopa czy inną pozycję. Kieruje się w stronę pokoiku Caspar'a, gdzie mogę na spokojnie sobie przemyśleć parę spraw.
W pomieszczeniu unosi się duszący zapach kawy, świadczący o długich przesiedzonych godzinach w tym pomieszczeniu. Ten aromat przywołuje pewne wspomnienie; W pomieszczeniu unosił się duszący zapach kawy. Moje myśli sięgały dalej niż teraźniejszy temat korepetycji. Nauczyciel spojrzał na mnie, uśmiechnął się, gdy zauważył mój nieobecny wzrok. Mój mózg rejestrował, co się dzieje, a inna jego część skupiona była na moich głupich myślach o tym, jak blisko jest osoba, która zawsze jest dla mnie, gdy potrzebuję pomocy i nieważne co by się waliło, pomoże mi mimo wszystko. Uśmiecham się delikatnie, ale wciąż niepewnie. Woń mocnej kawy zaczęła wyciskać z moich oczu łzy, zatoki mi się zatkały. Od razu przypomniała mi się poduszka przyciśnięta do mojej twarzy. Nie mogłam powstrzymać drżących dłoni, z jednej z nich wypadł mi długopis. Caspar szybko złapał moje ręce i schował w swoich dużych dłoniach. Były duże, ciepłe, silne i w niektórych miejscach mają twarde odciski od rzeźbienia, ale mimo to nadal delikatne. Na mojej twarzy pojawił się duży uśmiech, na który Caspar tak długo czekał. Wstrzymałam oddech, gdy zobaczyłam, jak słodko się do mnie uśmiecha, jakby świata poza tym momentem nie było. Wszystko wokół mnie nabrało barw. Klamka wydała z siebie zgrzyt, kiedy ktoś na nią zbyt mocno ściskając ją w dół. Szybko puściłam jego ręce, a czar prysł jak bańka mydlana. Wszystko znowu było ponure, straciło swój nasycony pigment.
***
Te dwa dni ciągnęły mi się jak roztopiony ser. Caspar starał się mnie zająć na różne sposoby, jednak ciągle wracałam myślami do lodowiska.
Na lodowisku zapłaciłam za dwie godziny z zamiarem dopłacenia, jeśli będę chciała zostać dłużej.
Zakładam łyżwy na nogi, które przylegają do mnie jak druga skóra. Odkąd mogę sięgnąć pamięcią zawsze, jeździłam na łyżwach. Uczyłam się nawet jazdy figurowej. Rodzice zawsze namawiali mnie, żebym uprawiała jakiś sport. Na początku będąc małą pięcioletnią dziewczynką, upatrzyłam sobie balet, potem zdałam sobie sprawę, że sam balet mi nie starcza. Tańczenie samej jest nudne, gdy idzie ci dobrze i nikt nie chce z tobą rywalizować. Wtedy w oko wpadło mi jeżdżenie na lodzie, po moim zamiłowaniu do rolet byłam ciekawa jakie, to uczucie jeździć na lodzie, a nie na zwykłej drodze. Rodzice po długich namowach przenieśli mnie na tak upragnione lekcje jazdy figurowej. Kiedy zaczęłam, miałam tysiące stłuczeń i zadrapań. Najpierw musiałam nauczyć się utrzymać równowagę, a nawet jeździć. Nie mogłam sobie poradzić z porażką, jaką ciągle ponosiłam. Płakałam i krzyczałam z bezsilności, jednak nie poddałam się. Tyle dzieci wokół mnie tak dobrze się bawiło i osiągało coraz więcej. Jako ośmiolatka był to dla mnie wielki cios. Wszyscy byli bardzo konkurencyjni i przyjaźni na raz. Dziwnie się patrzyło na rywalizujące pomiędzy sobą rodzeństwo, a mimo to nadal przyjaźniące się jak świeży strup na skórze. Gdy patrzyłam, na ich ruchy zawsze wydawały mi się takie lekkie o zgrabne. Prawdziwi geniusze myślałam. Teraz wiążąc moje figurówki, czuję pewną euforię, przypominając sobie to uczucie, które towarzyszy ci przy wykonywaniu toeloopa bądź pistoletu czy nawet jakieś piruetu. Mam dużo pasji co oznacza dużo opcji na przyszłość, ale wybieranie nigdy nie jest łatwe. Już wybrałam zawód, szczerze mówiąc i raczej szybko mi się nie odwidzi mój cel. To, że robiłam, a nawet robię tyle rzeczy z pasją i wykonuje swoje hobby, nie oznacza, że uda mi się to robić w przyszłości czy bądź nawet, że chcę, to wykonywać jako mój zawód niech zostanie, to jako moje zajęcie na czas wolny.
Słyszę sygnał mówiący wszystkim osobom na lodowisku, że czas niektórych z nich właśnie się skończył. Nawet nie wiem, czy szkoła nie zarezerwowała lodowiska na jakiś czas, bo z tego, co mój wzrok rejestruje wszyscy ludzie, schodzą nie do końca zadowoleni.
- Nie ważne czy zapłaciliście za dwie, czy trzy godziny zarezerwowaliśmy lodowisko do wieczora — informuje nas nauczycielka. - Życzę wam miłej zabawy i mam nadzieję, że skorzystacie z tej możliwości, żeby nieco odpocząć.
Nie wiem, czy można odpocząć, jeżdżąc cały dzień, ale nie będę w to wnikać.
Wchodzę na lód, robię rozgrzewkę i powoli zaczynam przypominać sobie wszystkie ruchy, które były mi tyle razy wpajane. Po jakimś czasie zaczęłam wykonywać różne skoki, ruchy, piruety i tym podobne. Po prostu robiłam to, co słyszałam, to co muzyka mi podpowiadała za właściwe. Zapominam o swoim otoczeniu, wczuwam się coraz bardziej w to, co robię. Moje mięśnie protestują, ale nie zamierzam się ich posłuchać i chociażby odpocząć. Chcę się zmęczyć i wreszcie normalnie zasnąć. Paść zmęczona na łóżko nawet bez mycia się nadal będąc przepoconą, byłoby czymś bardzo orzeźwiającym wbrew pozorom. Staje w miejscu, chcąc złapać oddech, moje zmęczone płuca mówią mi, jak bardzo jestem padnięta. Czuje się, jakbym miała astmę, ale skąd mogę wiedzieć, jakie to uczucie skoro na nią nie choruje? Znam uczucie ataku paniki, które może być nieco podobne do astmy, ale czy naprawdę? Nie wiem. Nie zastanawiam się nad tym długo. Muszę się napić. Ślizgam się w stronę ławek, gdzie zostawiłam wodę. Rozglądam się przy okazji i widzę, że w sumie są tutaj osoby, które nie umieją jeździć na łyżwach czy nawet tylko jeżdżą w kółko, ale także znajduje trzy osoby, które znają się na jeździe figurowej. Sporo osób patrzy na mnie z zaskoczeniem czy podziwem na twarzy, a ja nawet nie mogę zareagować. Kiedyś właśnie dlatego tańczyłam, ale te czasy minęły i nie zamierzam, do nich wracać nieważne jak bardzo by mi ich brakowało.
Siadam na ławce i wypijam z pół butelki, żeby ugasić pragnienie. Patrzę na zegarek. Niedługo będzie dziewiętnasta, więc pora się zbierać. Pisze do Caspar'a wiadomość, że muszę się już zbierać. Już jest pewnie ciemno albo zapada zmierzch. Nie chce wracać po ciemku. Czuje się jak jakaś głupia idiotka.
Caspar oczywiście wraca ze mną, jako iż jest, praktykantem może zebrać się szybciej. Chociaż nauczycielka zostawia już uczniów samych sobie, tłumacząc, że jej godziny pracy i tak już dawno minęły, a dziecko samo się nie odbierze od opiekunki.
Wracamy komunikacją miejską do mnie i wreszcie czuję spełnienie. Jestem zadowolona ze swoich bolących mięśni i spokojnych w miarę myśli, które zajęte są moim zmęczeniem i najmniejszym naciągnięcie mięśni, które protestują przy każdym ruchu.
W autobusie patrzę na ręce i bawię się palcami. Czuje na sobie palące spojrzenia mężczyzn, kobiet i dzieci. Kiedy niezauważalnie rozglądam się dookoła, zauważam, że to większość jakichś facetów się na mnie patrzy. Nie wyglądają przyjemnie. Są już starsi, zaniedbani i pewnie piją litry alkoholu. Widać to po nich, chociaż używki strasznie postarzają. Każdy robi, ze swoim życiem co chce. Ja tylko marzę o tym, by złapać byka za rogi i stanąć wreszcie znowu na własnych nogach. Nigdy jednak nie będę w stanie zostawić Caspar'a.
Łapie mnie za rękę i ściska delikatnie, dodając mi otuchy, opieram głowę o jego ramię i się rozluźniam.
Wychodzimy z autobusu, przechodzimy przez światła, jednak Caspar'owi wypada coś z kieszeni. Schyla się po to, a ja idę, daje, będąc popychana przez tłum ludzi. Nie jestem w stanie zrobić sobie miejsca, żeby do niego wrócić. Słyszę pisk opon, ale gdy odwracam, się do tyłu nic nie widzę, dopiero gdy ludzie, schodząc, z drogi z mojej krtani wyrywa się krzyk tak potworny, jakiego jeszcze nikt w swoim życiu nie słyszał. Zanoszę się płaczem, a jakaś kobieta próbuje mnie uspokoić. Ktoś dzwoni po karetkę i policję. Jestem głucha na wszystko. Już nic nie czuje.
Wszystko i wszyscy, którzy są mi drodzy, odchodzą. Caspar obiecał, że ze mną zostanie, ale nikt nie powiedział, że nigdy nie zdarzy się żaden wypadek. Nikt nie mówił, że żadne z nas kiedyś nie umrze. Nie jesteśmy nieśmiertelni, a on teraz leży w tym mrozie we własnej Kaliszu krwi ze złamaniem otwartym, które znajduje się na nodze. Opadam na chodnik, z którego się nie ruszyłam. Jakbym do niego przymarzła przynajmniej, ale to tylko szok, mówię sobie. Płacze histerycznie próbując złapać oddech. Wiem, że właśnie mam atak paniki i nic nie mogę zrobić. Nie mogę się ruszyć ani złapać oddechu, o który moje płuca tak bardzo wołają.
Ludzie mówią, iż kiedy umierasz, masz całe swoje życie przed oczami, ale ja jestem żywa i całkiem trzeźwa przez chłód, który panuje i wiem, że kłamali. Jedyne co widzisz, jest to, czego jeszcze nie zdążyłeś czy zdążyłaś zrobić. Chciałam wypróbować rzeźbienia w kamieniu, żeby Caspar pokazał mi wszystkie swoje triki i inne podobne rzeczy. Chciałam go zobaczyć, jak pracuje w swojej pracowni czy przyjmuje klientów. Chce mu powiedzieć, jak bardzo mi na nim zależy. Kocham go. Kocham go tak bardzo, że gdybym mogła, chciałabym zamienić się z nim miejscem, ale wtedy to on by cierpiał i nie mogłabym tego znieść. Moje sumienie ugięłoby się pod tym ciężarem i znowu bym upadła, ale wtedy nie byłoby dla mnie powrotu. Nie bez pomocy.
Jedyne co słyszę to syreny i głuche echo. Wstaję i rozglądam się wokół mnie i nie widzę nic nowego. Ludzie stoją w kułeczki patrząc z szokiem na wszystko, co się dzieje, inni nagrywają całą tę sytuację, a trzecia ich opcja po prostu gdzieś się spieszy, nie przejmując się innymi ludźmi ani tym, co się tu dzieje, może nawet nie wiedzą, co tutaj się właśnie rozgrywa. Kierowca samochodu na szczęście nie uciekł, jacyś ludzie zastąpili mu drogę, za co jestem im bardzo wdzięczna. W obecnej chwili nie mogę się ruszyć, zanosząc się szlochem w pierś jakiejś nieznajomej. To jakaś starsza pani, która była świadkiem całego wydarzenia. Jestem pewna, iż przeżyła nie jeden taki wypadek. Kiedy nie mogę znowu nabrać powietrza do płuc, każe położyć mi głowę między kolana, a ja jak zagubione dziecko słucham jej rad, chłonąc je jak gąbka.
- Dasz sobie radę. - Ciągle powtarza jak mantrę. Nie wiem, czy kieruje ją w moją stronę, ale teraz nie jest to ważne.
Patrzę, jak sanitariusze delikatnie kładą go na nosze, policja skuwa, jak się okazuje tę babkę, a gdy patrzy na mnie, uśmiecha się tak jakoś dziwnie, jakby mnie znała. Coś w jej wyglądzie krzyczy do mnie, że gdzieś ją widziałam, ale jak na złość nie mogę sobie przypomnieć gdzie, to było.
Wracam do punktu wyjścia. Uspokajam się. Wchodzę, do karetki nie dając się przegonić jakimś tam sanitariuszom, którzy próbowali mnie wypchnąć. Po jakimś czasie stwierdzili, iż ten zabrany czas skraca ich tylko czas na działanie. Przy Caspar'ze ciągle się coś dzieje. Nie patrzę, w tamtą stronę wiedząc bardzo dobrze, jak bardzo ten obraz wyrzeźbi mi się w pamięci. W momencie, w którym zdaje sobie sprawę, że nie ma tu ani jednej kobiety robi mi się po raz któryś z rzędu duszno. Jestem przerażona. Moje płuca już są tak zmęczone, jak po jakimś maratonie, a ja nie daje im ani chwili odpoczynku. Sanitariusz, widząc mój stan, podaje mi coś do ręki. Przyglądam się pomarańczowemu urządzeniu i stwierdzam fakt taki, że to inhalator. Patrzę na mężczyznę w szoku.
- Nie mam astmy — mówię mu tak szczerze, że aż boli.
- Atak paniki jest bardzo do niej czasami podobny, a ja już widziałem cię przedtem, walczącą z uczuciem zaciskającej ci się krtani. Może być gorzej.
- Czy mogę go zatrzymać? - czuję, że jest coraz gorzej. Adrenalina wciąż buzuje w moim krwiobiegu, a ja nie mogę jej w jakiś sposób uspokoić czy się jej pozbyć.
- Tylko gdzieś nie zgub. Mamy przy sobie tylko parę sztuk na poważne ataki astmy, gdy ktoś nie ma inhalatora. Wtedy musimy mieć zawsze jakiś przy sobie. - Jest coraz gorzej, ale ignoruje to uczucie. - Użyj go — nakazuje.
Zawsze widziałam w filmach, u lekarzy czy przychodniach jak ktoś używał tego drobnego urządzenia. Naciskam na mały pojemniczek i zaciągam się czymkolwiek, jest w środku. Nawet. UE zwracam uwagi na to, co się tam znajduje zbyt wystraszona na jakiekolwiek badania.
- Wyzdrowieje?
- Z tego, co zauważyłem, nie jest z nim tak źle, No oprócz tego załamania otwartego i uderzenia w głowę. Druga noga o dziwo jest cała. Ma chyba złamane dwa żebra, ale nic poza tym. Martwi mnie trochę to uderzenie w głowę.
To był koniec naszej rozmowy. Miałam czas, żeby przemyśleć, co się stało. Wybudzić się z tego amoku i uwierzyć, że to nie jest jakiś koszmar, a ja jestem jak najbardziej świadoma.
- Miał to w ręku. - Inny sanitariusz podaje mi jakieś pudełeczko. Nie jest za duże czy za małe, alergie stwierdzić, że na pewno nie ma tam jakiegoś pierścionka, którym musiałabym się martwić. Otwieram małe wieczko i widzę naszyjnik z kamienia. Nie umiem stwierdzić, jaki to kamień. W końcu to nie moja profesja. Jest piękny ciemnofioletowy z tak jakby brokatem w środku. Lekki nie jest, muszę przyznać, jednak jest tak śliczny, że jego waga w ogóle mi nie przeszkadza. Zauważam, że się otwiera. Delikatnie rozdzielam obie połówki. Widzę zdjęcie, które doprowadza mnie do płaczu. Nasze zdjęcie. Nasza mała namiastka szczęścia, a teraz może tylko moja. Patrzę na scenę, która rozgrywa się przede mną na obrazie. Zdjęcie musiał zrobić Luke. To był ten dzień, kiedy ściągnęli mi gips, a Caspar tak się z tego cieszył, że złapał mnie w swoje objęcia i zaczął obracać nas w kółko. Tak mi się kręciło w głowie, że musiał mnie przytrzymać Luka, żebym przy okazji znowu nie zrobiła sobie krzywdy. Nasza trójka śmiała się wtedy tak beztrosko. Uśmiech sam mi się wyrywa. Nie mogę go powstrzymać. Muszę wierzyć, że wszystko będzie w porządku.
Zajmują się Caspar'em dopóty, dopóki nie muszą czegoś u niego sprawdzać. Pozwalają mi złapać go za rękę. Powiedzieli, że na razie nie mogą nic zrobić. Nogę muszą operować, a żebra zrosną się, kiedy to wyleży. Nie będzie mógł się za bardzo ruszać przez parę pierwszych tygodni.
Wreszcie dojeżdżamy do szpitala, cała jazda wydawała mi się trwać wieczność, ale najwyraźniej były to mniej więcej pięć minut. Szybko się uwinęli.
Pełno lekarzy zebrało się na zewnątrz, by odebrać pacjenta. Salę operacyjną już zdążyli przygotować.
Kazali mi usiąść na krześle w poczekalni. Może nie jest całe z plastiku, ale po trzech godzinach jak nie więcej straciłam, już rachubę czasu stało się tak niemiłosiernie niewygodne, że musiałam wstać. Chodziłam, z jednego miejsca na drugie nie mogąc znowu usiąść na jedno miejsce. Rankiem pojawili się rodzice Caspar'a. Było to... dziwne przeżycie. Drobna kobieta z prostymi ciemnymi włosami sięgającymi jej do ramion przytuliła mnie do siebie mocno.
- Ty musisz być Kira — mówi zachrypniętym przez chrypkę głosem. - Caspar tyle o tobie opowiadał — łapie mnie za policzki, żeby mi się przyjrzeć. - Dziękuję ci bardzo za to, że z nim zostałaś.
- Jestem Dario, a moja żona Felicia. - Nie podał mi ręki, tylko lekko się ukłonił. - Syn powiadomił mnie o twojej traumie. Wybacz, że zrobił to za ciebie. Było to z jego strony nietaktowne, jednak chciał nas ze sobą w najbliższym czasie zapoznać.
- Szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach. - Jego mama pociera moje ramiona, przygryza wargę, żeby znowu nie zacząć płakać, aja dopiero teraz zauważam jej zaczerwienione oczu od wycierania rękawem, który jest przemoczony. Pociąga nosem. - Dobrze, że mamy siebie nawzajem. - Po tych słowach się rozkleja.
Jej mąż przyciąga ją do siebie i mocno przytula. Całuje jej czubek głowy z taką miłością, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam. Ona ufnie wczepia się w jego objęcia.
- Nie martw się. Nasz syn jest silny. Da sobie radę.
- Co, jeśli go stracimy? Nie chcę chować swojego dziecka Dario. To dzieci powinny chować rodziców.
- Państwo Moretti? - pyta lekarz a białym kitlu.
- Tak to my — odpowiada mężczyzna. - Proszę nam powiedzieć o stanie naszego syna.
- Wyjdzie z tego. Jego stan jest stabilny. Połamane żebra szybko się zrosnął, a noga po rehabilitacji będzie jak nowa, była złamana tylko w czterech częściach, to było dla niesamowicie szczęśliwym przypadkiem, ponieważ mogło być o wiele gorzej i straciłby wtedy nogę. Uderzenie głowy może spowodować zanik pamięci — gadał tak jeszcze przez chwile.
Patrzę przez okienko w jego biurze na przechodzących, lekarzy, pielęgniarzy czy chirurgów, którzy gdzieś w panice wybiegali. Myślę, że to świeżacy przy swojej pierwszej operacji.
- Słońce chodźmy zobaczyć Caspar'a. Na razie jest w śpiączce, ale za tydzień powinni go z niej wybudzić — uśmiecha się do mnie, jakby dostała swój najlepszy prezent w życiu i łapie mnie za ramię swoją silną ręką i zaczyna prowadzić do sali gdzie leży miłość mojego życia. Dopiero po wypadku zdałam sobie sprawę ze swoich uczuć. Ja ich nie chciałam po prostu zaakceptować, nie będąc gotowa zostać znowu sama. Najwyraźniej zabrnęłam, w to nieco dalej niż chciałam i oto tu jestem, cierpiąc, jakby już go miało na tym świecie nie być.
***
Czas mija szybko, ponieważ dni są naprawdę krótkie. Chodzę do szkoły razem z Luką, robiącego za mojego obrońcę. Codziennie chodzę do szpitala, gdzie spotykam się z rodzicami Caspar'a. Luka, słysząc, o wypadku zaczął płakać jak dziecko, ale kiedy zobaczył, że z tego wyjdzie, uspokoił się trochę.
Zaczęłam walczyć z moją niechęcią do mężczyzn. Kazałam Luce czasami mnie dotykać ni stąd, ni zowąd. Dario, zaczęłam podawać rękę, gdy się z nim witam. Jest coraz lepiej, chociaż właśnie minął tylko tydzień, a może nawet aż tydzień?
Boję się konfrontacji z przebudzonym Caspar'em. Jak zareaguje?
Przechodzę przez główne drzwi szpitala na nogach jak z waty. Boje się. Nie wiem nawet, czy dojdę do sali, w której on leży.
Na szyi mam zawieszony naszyjnik, który wyrzeźbił. Miał kształt jak latawiec, rąb z pięknymi delikatnymi zdobieniami kwiatów. Łapie nagrzany kamień w rękę i ściskam delikatnie jakby, trzymając w nim całą swoją nadzieję. Pod salą biorę trzy głębokie wdechy, żeby się uspokoić, ale to zdaje się na nic. Słyszę wesołe śmiechy, a moje serce przyspiesza tempa podekscytowane. Niedługo go zobaczę, a kiedy wypowie moje imię już nigdy go nie, puszczę. Delikatnie pukam, a po usłyszeniu przyzwolenia wchodzę.
Twarz Caspar'a ma parę zadrapań mimo to jego niesamowite błękitne tęczówki, jaśnieją radością. Patrzy na mnie zdziwiony, jakby zastanawiał się, co ja tutaj robię.
- A pani jest? - Nie wiem co powiedzieć. Nie zdążyłam się nawet przywitać.
Patrzę na jego rodziców, nie wiedząc co począć. Moje serce rozpada się na miliony kawałków jak stłuczoną szklanka, a ja nic na to nie mogę poradzić.
- Jestem Kira Nemezis — przedstawiam się. - Ostatnie półtora miesiąca spędziliśmy razem. Bardzo mi pomogłeś. Nawet nie masz pojęcia jak — ściągam przez głowę naszyjnik i podaje mu go do ręki. - Dziękuję ci za wszystko — wychodzę z jego sali z zaciśniętą krtanią i zgarbionymi ramionami.
Nie chciałam nawet zobaczyć jego miny, gdy zobaczy nasze zdjęcie razem czy chociażby wyrzeźbiony kamień. Po prostu uciekłam. Zbliżające się święta miały być jednymi z najlepszych, ale nie mogłam się bardziej pomylić. Znowu spędzę je sama, kładąc pod choinkę jego prezent, którego pewnie nigdy nie otworzy. Ubieram kurtkę, owijam szyje szałem i wychodzę ze szpitala, witając swoje stare samotne życie.
Nie chciałam słuchać lekarzy mówiących, że może to być tylko tymczasowe lub, że nigdy sobie mnie nie przypomni. To by mnie zabiło. Dopóki mogę odejść właśnie, to mam zamiar zrobić. Moja podświadomość szepcze mi jeden raz i drugi, że obiecał i nie dotrzymał obietnicy. Żadne z nas nie spodziewało się takiego wypadku czy nawet nie uwzględniło utratę pamięci. Znowu się zawiodłam na najbliższej mi osobie.
Sara odwiedza mnie od czasu do czasu. Kiedy może przez swoją zawodówkę. Ma strasznie dużo nauki, a ja wiem, że jej się strasznie nie chce, ale się przełamuje. Piszę szybko do niej wiadomość o tym niefortunnym wydarzeniu w szpitalu i nie jestem już zdziwiona, że nie mam siły na płacz. Przez ostatni tydzień wypłakałam wszystkie łzy. Oczy pieką mnie nawet teraz, jakby były niemiłosiernie suche. Czuję się jak pusty pojemnik, zabrano mi wszystko i nie dano nic w zamian.
Zamykam się w swoim pokoju, gdzie są wszystkie śmieszne wspomnienia, a nawet jego rzeczy. Zapach Caspar'a nadal unosi się w powietrzu, podpowiadając, że wróci, a taki przynajmniej czuję w nim podstęp. Nie chce, mieć nadziei nie raz została zgnieciona, jakby to był po prostu pył. Zamknęłam się w swoim pokoju, gdzie nadal leżą rzeczy Caspar'a i unosi się jego zapach. Nie wyszłam z tego pomieszczenia przez dwa dni. Luke z Sarą wyciągnęli, mnie siłą chcąc wytłumaczyć mi, że wszystko się jakoś ułoży, ale to tylko kłamstwa. Sami nie wiedzą co mi powiedzieć. Czy przypomni sobie o mnie? Zapomniał o wszystkich oprócz rodzicach. Czysta karta nowy początek. Może to nawet lepiej? Ciekawe czy zapomniał o chorobie swojej mamy.
Po miesiącu zerwałam kontakt ze wszystkimi i przeprowadziłam się do ojca. Resztę roku szkolnego chodzę do szkoły prywatnej dla dziewczyn pewnie większość z nich to lesbijki, ale za bardzo mi to nie przeszkadza. Nauczyciele są starsi i to bardzo. Nie są już młodzi i piękni, ale w jakimś sensie są ładni. No może oprócz matematyczki, która swoim charakterem sieje strach w całej szkole. Opuszczając swój mały dworek, zostawiłam za sobą wszystkie moje pasje prócz łyżwiarstwa. Zostałam przy nim jako, iż szkoła posiada swoje własne lodowisko.
Próbuje komunikować się jak ludzie z resztą swojej rozbitej rodziny, ale jest mi strasznie ciężko. Moja siostra jest w ciąży, a nawet nie wie, kto jest ojcem. Niezłe wpadła. Cieszy się z dziecka, ale jest przerażona. Nasz ojciec bardzo ją wspiera. Macocha tylko krzywi nosa, co irytuje mnie przeogromnie. Skąd może wiedzieć, jakie to uczucie mieć swoje własne dziecko skoro cały czas jest na dietach i nie chce stracić figury. Papa jest z tego powodu smutny, a ja złapałam z nim lepszy kontakt niż przedtem. Co drugi wieczór gramy w różne gry karciane, żeby spędzić ze sobą czas i się do siebie zbliżyć poprzez rozmowę. Odrzuciłam możliwość spania w dormitorium właśnie przez rodzinę, której czułam, że tak długo nie mam. Kółko pedagogiczne zrozumiało moje powody i pozwolili mi zostać w domu skoro to o tak ostatni semestr, a oceny mam celujące. Moja poprzednia placówka była z zaawansowanym poziomem. Ciągle nam mówili, że z samej sztuki nie zawsze można wyżyć. Jeśli ma się blokadę i nie ma możliwości ruszenia dalej potrzebna ci inna praca. Zamierzałam posłuchać tych wszystkich ludzi.
Piosenki oddałam w ich ręce tak samo, jak różne projekty na salę balową jak poprzednio. Zostawiłam tam wszystkie moje prace, na których można było zawiesić oko, a zostały one wywieszone. Dyrektor razem z innymi nauczycielami bardzo przeżywali moje odejście. Ucznie to ich dzieci z każdym mają dobry kontakt. Nawet ze mną osobą, która chciałaby teraz zostać sama na jakiś czas tak jak przedtem. W poniedziałki wykonuje telefon do swojej starej szkoły i rozmawiam z dyrektorem. Nie wspomniałam mu ani słowem, że mam dla nich niespodziankę, z której na pewno się ucieszą. Na samą myśl o tym moje serce wykonuje radosnego fikołka. Właśnie dzisiaj wręczę im moje dzieło. Ojczulek załatwił mi dzisiaj wolne, więc, zamiast dzwonić, wybieram się do nich.
Patrzę na zegarek, biegnąc ile sił mam w nogach do dworku. Za dokładnie 5 minut zamykają drzwi na trzy spusty i wtedy jest koniec z wchodzeniem, chyba że ktoś ci otworzy. Wpadam, na kogoś szybko przepraszam i ruszam dalej przed siebie, nawet nie patrząc, kto to był. Na szczęście wbiegam, kiedy dzwoni ostatni dzwonek. Spociłam się okropni. Biegłam całkiem długo i szybko, nie jestem zdziwiona, że jestem zmęczona i mokra. Rozglądam się dookoła i zachwyca mnie ten widok. Nawet po świętach i nowym roku ozdoby jeszcze nie zostały sprzątnięte. Mój projekt. Łzy szczęścia zbierają mi się w kącikach oczu, a za mną słyszę, jak drzwi się ponownie zamykają.
- Kira! Jak miło cię widzieć! - mówi śpiewnie dyrektor. Odwracam się do niego z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Pana też miło znowu zobaczyć.
Przytulam ostatni raz cylindrowe pudełko, w którym jest moja niespodzianka i mu ją oddaję. Te dwa i pół roku, które tu spędziłam, widziałam mnóstwo ludzi i większość z ich zapamiętałam. Mężczyzna patrzy na mnie zdziwiony, ale uśmiech nie schodzi mu z buzi, a to bardzo dobry znak. Zwołał wszystkich nauczycieli i dopiero wtedy otworzył pudło. Wyciąga z niego zwinięty w rulon obraz, nad którym przesiedziałam całe święta. Daje jednemu nauczycielowi jeden koniec i sam zaczyna go rozkładać. Ukazując im całą radę pedagogiczną, woźnego, praktykantów i jakichś innych nauczycieli, których mijałam, ale niestety nigdy nie zamieniłam słowa. Spróbowałam ująć tam wszystkich ważniejszych pracowników, oczywiście nie liczę robotników. Wszyscy są wniebowzięci. Żegnam się ze wszystkimi, otwieram drzwi i wpadam na kogoś po raz drugi. Tym razem nie ignoruję tego i patrzę kto to. Moje oczy spotykają się z niebieskimi tęczówkami, za którymi tak bardzo tęsknię.
***
To już przedostatni rozdział. Mam nadzieję, że komuś wpadły w oko te wypociny, bo sama nie wiem co mi tutaj wyszło.

piątek, 18 listopada 2016

Wspólne chwile

Nigdy nie myślałam, że doczekam się śniegu we Włoszech. Znacie to uczucie, kiedy czas minął tak szybko, iż macie wrażenie, że wszystko, co się stało było tylko snem? Po moim fortunnym upadku minęło trzy tygodnie i dwa dni. Z moją nogą wszystko już jest w porządku, ale Luke’owi dostało się, biedny myślałam, że się posika ze strachu. Całkiem fajnie się na to patrzyło taka odmiana.
Sabrina przyczepiła się do mnie jak mucha do lepu i o dziwo nie przeszkadzało mi to za bardzo. W szkole miałam chociaż towarzystwo. Caspar tymi dniami był bardzo zajęty szkołą i firmą, jako iż niedługo będą święta, które pewnie spędzę, objadając się po brzegi. Tyle jedzenia dla mnie na stole, które będę mogła najpierw namalować.
Próbuję wyciszyć myśli, żeby skupić się na lekcji. Aktorstwo zaczyna mi wychodzić znakomicie w życiu codziennym. Nauczyciela przeprosiłam, tłumacząc mu, dlaczego nie mogę zagrać Lukrecji. Przyjął, to całkiem dobrze mówiąc mi, że mnie rozumie, ale nie wnikałam dalej, po prostu wskoczyłam na swoje miejsce na lekcjach muzyki.
Nauczyciel właśnie opowiada nam o koncercie, który mamy zamiar wyprawić w zimę, na którym mamy zamiar znowu nazbierać pieniądze dla sierocińca, któremu naprawdę przyda się remont, a najlepiej jakiś nowy budynek.
- Kira! - głos nauczyciela wybudza mnie głos nauczyciela. - Napiszesz piosenkę i stworzysz do niej melodie — uśmiecham się, dając mu do zrozumienia, że się zgadzam. Zdążył usłyszeć dwie piosenki, moje piosenki jaśniej mówiąc. Bardzo mu się spodobały.
- Uważam tylko, że każdy z nas musi brać udział w komponowaniu melodii. Mam jakiś limit?
Nauczyciel patrzy na mnie dziwnie, otwiera usta, żeby coś powiedzieć, jednak nie znajdując słów, zamyka i otwiera usta znowu i znowu, aż w końcu oprzytomniał.
- Nie masz limitów. - Oczywiście on nie wie, że już mam dwa teksty. - Róbcie, jak uważacie macie dwa tygodnie, żeby skończyć i tydzień, żeby się przygotować. Wierzę w was.
I tak oto skończyła się moja ostatnia lekcja. Nie wiem, czy napisać jeszcze jakiś tekst specjalnie dla maluchów. Fajnie by było, gdybyśmy zaprosili te dzieci, by zobaczyły, iż ktoś się o nie troszczy. Muszę o tym z kimś pogadać.
- Proszę pana! Czy dzieci z sierocińca mogą przyjść? To byłoby dla nich wspaniałe przeżycie! Taki prezent świąteczny! Gdybyśmy jeszcze kupili dla każdego jakieś ciepłe ubrania czy buty, to byłoby bardzo ciekawe. Chcę dla nich jak najlepiej.
Nauczyciel uśmiecha się do mnie ciepło, sam trawiąc mój pomysł. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tyle się odezwałam podczas jednego dnia, ale jestem tak podekscytowana, że nie mogę siedzieć cicho. Te dzieci na to zasługują!
- Porozmawiam z dyrektorem i sprawdzę, co mogę zrobić.
Wychodzę z klasy jako ostatnia, czując mały niepokój, myśląc o tym, że muszę koło niego przejść, kiedy będzie chciał zamknąć klasę, jako iż nie ma już lekcji. Zadowolona zaczynam nucić coś pod nosem i nabieram ochotę, żeby to napisać, więc wykonuję swoją chęć i już jestem gdzieś w swoim świecie, gdzie nie istnieje ani jedna żywa dusza. Po chwili notatnik zamieniam na szkicownik i zamiast potworów i innych zjaw rysuję ciepły dom pełen dzieci, które nie martwią się o nic. Próbuję włożyć w to jak najwięcej emocji. Ktoś na mnie wpada, przez co robię delikatną linię, wszystko rujnując, a może nie? Mogę ją przecież zmazać. To tylko ołówek. Wdech i wydech nie wkurzaj się. Morduję tę osobę wzrokiem i jak się okazuje, to tylko jakiś palant, bo nawet nie przeprosił, tylko zwiał. Niezadowolona ruszam dalej powolnym krokiem. Na ramieniu czuję czyjąś rękę.
- Idziemy za chwilę do domu? - To oczywiście Caspar. Nikogo innego prócz niego, Sabriny i Anieli się nie spodziewałam.
- Mhm — mruknęłam zbyt skoncentrowana, żeby złożyć jakiekolwiek słowa.
Caspar zagląda mi przez ramie, co mnie niezmiernie irytuję. Nie cierpię, gdy ktoś patrzy na moje prace bez pytania, a on zdecydowanie się nie zapytał, czy może zajrzeć.
Zaczyna mnie prowadzić za łokieć przez korytarze do jego pokoiku gdzie mam buty na zmianę. W tym momencie chodzę w Emu, które są bardzo cieplutkie i specjalnie mam je ze sobą w szkole jako kapcie. Uczniowie nauczyli się, że Caspar zawsze mi pomaga w czasach mojej twórczości, a przynajmniej oni tak myślą. Jedni z nich mówią o tym, jak nasze artystyczne dusze się dobrze rozumieją i pomagają w trudnych chwilach. Może to prawda? Tylko każde z nas wykonuje swoją sztukę. Potem tylko ją nawzajem oceniamy. Zmęczona przystaję na chwilę, żeby oprzeć się o ścianę i zdobyć to pociągnięcie kreską, którego nie mogę wykonać podczas ruchu. Gotowe! Szkic mam gotowy teraz muszę nadać temu kształt.
- Jak widać, wena cię nawiedziła, kiedy wreszcie mam trochę czasu, a ty nie spędzasz go ze mną — daje mi lekkiego kuksańca w bok, a ja patrzę na niego zdziwiona. Ma rację. Moje spojrzenie łagodnieje i się delikatnie uśmiecham prawie niewidocznie, ale on to widzi i wystarcza nam obu.
- Ostatnio musiałeś odwołać nasze plany przez rzeźbę! - mówię oburzona. Zdaję sobie po chwili sprawę, że nadal jesteśmy na korytarzu. - Potrzebowałam pomocy z tym rysunkiem do tekstu, a ty nawet na niego nie zerknąłeś! - Musiałam coś na szybko wymyślić, ale chyba dobrze wyszło, bo faktycznie coś takiego ostatnio rysowałam. Wyszedł mi moim nieskromnym zdaniem bardzo ciekawie. Udając obrażoną, idę po buty, wchodzę z rozpędu do jego pomieszczenia i jaki szok przeżywam, widząc tam dyrektora.
- Dzień dobry — mówię cicho, a nawet nieśmiało.
- Dzień dobry, Kiro! Cieszę się, że coraz lepiej się czujesz w mojej szkole po tamtym incydencie.
- Jakoś super nie jest, ale radzę sobie. Może nie do końca sama — przyznaję.
- Dobrze, że się pan właśnie pojawił, panie Moretti. Chciałem z panem przedyskutować jedną rzecz. Czy mogłabyś wyjść Kiro? Z tobą także chciałbym za chwilę porozmawiać.
Zabieram rzeczy i wychodzę w samych skarpetkach, nie chcąc targać ze sobą moich kapci. Nakładam buty, siadając na podłogę. Za bardzo mi się nigdzie nie śpieszy. Moje serce wybija nowe rytmy niepokoju. Takiej melodii jeszcze nie grało. Zapisuje to, co odczytuję z jego bicia jako nuty i już wiem, że początek piosenki będzie całkiem ciekawy. Znowu znikam w swoim świecie, kiedy zabieram się za rysunek.
Ludzie, przechodząc obok mnie, dziwnie patrzą w moim kierunku, a ja to olewam, co po niektórych wkurza przeogromnie.
Przed de mną staje mój wróg numer jeden w szkole. Blond włosy demon.
- No proszę, kogo my tu mamy. Caspar cię nie wpuścił? Biedulka teraz czekasz na niego jak grzeczny piesek? - Czy jej docinki kiedyś mnie zdenerwują? Czasami naprawdę mnie wkurza, ale najbardziej tym, że marnuje powietrze. Tylko niszczy ziemię.
- Musi coś załatwić, a jak wiesz, ja niestety nie czuję potrzeby, żeby się do niego tak kleić, jak jakaś lafirynda z cyckami na wierzchu jak co poniektórzy. Tylko tak umiesz zwracać na siebie uwagę? A może chcesz się jeszcze rozebrać do naga specjalnie dla płci przeciwnej? Striptiz może? Przepraszam, że nie jestem suką jak ty i nie uprzykrzam komuś ciągle życia.
Oficjalnie jest w szoku i po chwili odchodzi. Bah nawet nie chcę myśleć o jej imieniu. Bo po co?
Czekam tam jeszcze z pięć minut, gdy wreszcie drzwi się otwierają i to z całkiem niezłym rozmachem. Dziękuje losowi, że nie stoję po tej stronie, gdzie się one otwierają.
- Kira, zapraszam do środka. - To naprawdę nic, że to pomieszczenie dał komuś innemu, żeby mieć swoją przestrzeń, a on zachowuje się jakby, to był jego gabinet.
Patrzę na skórzaną kanapę z utęsknieniem i zadowolona na niej siadam.
- O czym chce pan rozmawiać?
- Co cię łączy z panem Moretti? - Co mogę mu powiedzieć? Siedzę sama zamknięta w całkiem małym pomieszczeniu z mężczyzną.
- Co mogę panu powiedzieć? Jest moim stróżem? Nawet nie ma pan pojęcia jak po minionym incydencie boję się przebywać teraz sama w tym pomieszczeniu razem z panem. Nie mogę znieść bliskości mężczyzn. Tylko Caspar'em do siebie dopuszczam. On mi pomógł. Nie raz, nie dwa i pewnie nieraz się to jeszcze powtórzy. Sama bym sobie nie poradziła.
- Sugerujesz, że tylko ci pomagał?
- Tak — moje myśli wędrują w stronę naszej wspólnej kąpieli, wieczorów spędzonych przed telewizorem i wspólnych posiłków. To nasze chwile, cenne momenty, które są w nas głęboko zapisane, będąc naszą tajemnicą.
- Rozumiem. Jesteście ze sobą bardzo blisko. Mam nadzieję, że jeśli chcecie, coś zacząć poczekajcie, aż skończy praktyki.
- Dziękuje za wyrozumiałość.
Dyrektor wstaje powoli z kanapy i wraca do bycia sobą tym szczęśliwym i beztroskim facetem, którego znam.
- Zobaczymy się niedługo Kira. Dbaj o siebie. - I tak po prostu wyszedł.
Caspar zaniepokojony wbiega do pomieszczenia, a gdy widzi, że nic mi nie jest, wypuszcza powietrze z ulgą. Uśmiecham się do niego pocieszająco.
- Wiesz, że bym krzyczała — mówię wpół żartem i zaczynam się śmiać, bo taka jest prawda.
Zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku, a ja z przyjemnością go odwzajemniam.
- Zabieraj rzeczy, idziemy — obejmuje mnie ramieniem.
- Co dzisiaj robimy?
- Może pójdziemy się przejść?
- Nie ma nawet takiej opcji. Jest zimno i sucho. Włosy mi zamarznął i gluty w nosie też. Podziękuje za taki spacer. Pójdziemy może gdzieś zjeść?
- Jestem za — wychodzimy razem ze szkoły - jest coś, czego jeszcze nie jadłaś?
- Sushi? Nie wiem dlaczego, ale zawsze bałam się spróbować surowej ryby, ale teraz może już czas na coś nowego.
- Jestem za. Też jeszcze nie jadłem sushi.
Pomiędzy jakimiś ciasnymi uliczkami trafiliśmy do knajpki, ale kiedy spojrzałam na to całe sushi, stwierdziłam, że to naprawdę zły pomysł i zmywam się stąd. Caspar na to przystał, ale tylko dlatego, że zrobiłam się zielona na twarzy.
- Idziemy do Turka, do maca czy do Kinga?
- Chodźmy na kebaba! - pchnięta nową energią tanecznym krokiem zaczęłam ciągnąć ze sobą Caspar’a.
Mijamy ludzi i to bardzo przeróżnych i jest ich dużo, kto by się spodziewał, że aż tyle ich wyjdzie na zewnątrz w taką pogodę? Bo ja nie. Chciałabym usiąść na kanapie w domu, przykryć się cieplutkim kocem i wtulić w Caspar’a oglądając jakiś senny film, który właśnie gra w telewizji. Wreszcie dochodzimy do naszego celu i widzę kilometrową kolejkę.
- Zamarznę! Czemu do jasnej ciasnej jest tu tyle ludzi?
- Podobno to jest najlepsza restauracja w mieście. Pewnie dlatego jest tu aż tyle ludzi — wzruszam ramionami.
- Może masz racje? Skąd mam wiedzieć?
- Popatrz na menu, może znajdziesz coś ciekawego.
- Wybrałeś już?
- Nie, daj mi chwilę.
- No dooobra.
Patrzę, co jest tu ciekawego do zjedzenia i stwierdzam, że jeść tu nie będę, bo jest za zimno, żeby siedzieć na zewnątrz a wewnątrz jest pełno. Na pewno chce kebaba z mięsem z kurczaka. Może jeszcze ich tą taką turecką pizzę? Hmm wygląda to całkiem ciekawie, a nawet bardzo apetycznie. Zapach, który przedostaje się do moich nozdrzy, woła mnie do siebie obiecując, że jedzenie będzie bardzo smaczne. Wierzę mu. Święty zapach ma racje i jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Do ust napłynęła mi ślinka i nikt nie ma pojęcia, jak bardzo w tym momencie chcę jeść. Mój brzuch się odzywa i zauważam, iż nie tylko ja wyglądam jak wygłodniały drapieżca. O dziwo cała kolejka przed nami zaczyna całkiem szybko znikać. Nie jest to dziwne, kiedy za ladą stoi 5 facetów wykonujących zamówienia, a na dwóch kasach stoją kolejni.
- Myślałam, że potrwa to dłużej.
- Ja też. Bierzemy na wynos prawda?
- Za dobrze mnie znasz.
- A ty mnie — opiera swoje czoło o moje i widzę te figlarne błyski w jego oczach mówiące, jak bardzo chciałby być niegrzecznym chłopcem, ale nie może sobie na to pozwolić.
Caspar się ode mnie odsuwa, kiedy jest nasza kolej. Zamawiam coś dla siebie, a on sobie.
Wracamy do mnie w bardzo dobrych humorach i goniącym nas zapachem jedzenia, które niesiemy w siatkach. W sumie to on je niesie.
Wreszcie w domu zajadamy się, przy okazji obrzucając się tym biednym jedzeniem, które jest takie pyszne i momentami mi go szkoda. Nie słucham swojego sumienia, które kara mnie za rzucanie jedzeniem, ale to tylko jedna z mniejszych rzeczy, które są dla mnie tabu. Zabawa z nim jest zawsze ciekawa i unikalna. Za każdym razem robimy coś innego, no może, nie licząc naszego siedzenia przed telewizorem, jedzenia wspólnych posiłków.
- Chciałabym żeby te momenty zawsze trwały — wyznaje mu szczerze. - Nawet nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła — przytula mnie, rozumiejąc, co chcę przekazać.
- Nie mam nawet w planach cię zostawiać.
- Ja ciebie też nie — szepczę cicho.
Patrzymy sobie w oczy i wtedy to czuję. Tę chęć bycia bliżej niego. Poczucia jego usta na swoich, jego dłoni przytrzymujące mnie delikatnie, a zarazem mocno, mówiąc, że jestem z nim bezpieczna.

piątek, 11 listopada 2016

... mnie zabije!

Nadszedł ten dzień, w którym będziemy straszyć dzieci i dorosłych. Wszędzie jest pełno dyń, dni są pochmurne i mokre, co nie każdemu przypada do gustu. Mnie osobiście ta pogoda już zbrzydła. Moje włosy przez tę wilgoć wyglądają jak afro, a przynajmniej ja mam takie wrażenie. Taki puch.
Do ukończenia domu strachów i sali balowej zostały pomniejsze ozdoby, muszę też zobaczyć jak, wygląda labirynt, a że dyrektor myśli, że to był tylko mój pomysł, muszę wszystkiego dopilnować. Teraz jak o tym głębiej pomyślę pomiędzy większością klas mamy ukryte przejścia, które je ze sobą łączą. Mam nadzieję, że nikt nie przejdzie przez jakieś drzwi, których nikt nie zna. Piwnica została wykluczona z labiryntu. Tam nigdy nic nie wiadomo czy ktoś się nie zgubi. Kiedy skończyłam wszystko oglądać i sprawdzać, czy nic na nikogo nie spadnie zadowolona, idę się przebrać do garderoby razem z dziewczynami.
Nałożyłam mundurek, który w niektórych miejscach był lekko podarty czy przetarty i ochlapany krwią. Włosy upięłam w dwie wysokie kitki do rąk, chwyciłam siekierę także umazaną krwią i bardzo niebezpieczną. To nie rekwizyt. Żadna atrapa. Mam ją dla swojego bezpieczeństwa. Wychodzę z “garderoby” i poszłam na dół do wyjścia gdzie miałam się spotkać z Caspar’em, żeby ustawić się na swoich pozycjach. W drodze na dół, gdy już schodzę po schodach widzę Sabrine trzymająca się za brzuch.
- Kiraaa! Jak dobrze, że jesteś! Mój brzuuuch chce mnie zabić! Muszę lecieć do toalety, bo jak nie to będzie morze brązowe, a ja nie żartuję — łapie mnie za ramiona i lekko mną potrząsa. Zapomniałam, że ona jest taka narwana. - Zastąpisz mnie na jedną kolejkę? Nie dam rady teraz nikogo oprowadzić, a niedługo otwieramy. - Jej spojrzenie mimo tego, że jest taka ruchliwa i raczej nie pokazuje zbyt często, iż czymś się martwi teraz, jest całkowicie poważna.
- Jasne, że pomogę! Idź do łazienki niedługo, otwieramy, a ja nie chce sprzątać tutaj nic śmierdzącego.
Gdy zniknęła z zasięgu mojego wzroku, uderzyło we mnie, w co się dałam wciągać. Kira, tylko spokojnie. Caspar coś na to poradzi. Jestem już przy wyjściu, kiedy do mnie podbiega z uśmiechem, który tylko kieruje w moim kierunku. Nie mogę się oprzeć pokusie i się do niego wtulam, jeśli ktoś nas zobaczy nie, będzie ciekawie. Moje ręce delikatnie drżą na jego plecach i wiem, że już się martwi. Jego umysł produkuje tysiące filmów co, mogło wyprowadzić mnie z równowagi, ale pewnie żaden nie trafia w dziesiątkę.
- Muszę oprowadzić pierwszą kolejkę — mówię, nie podnosząc twarzy, prosto w jego ramię nieco zagłuszając to, co mówię. - Boję się.
- A ja myślę, że sobie poradzisz. Minęło już tyle czasu i nadal chodzisz sama po korytarzach szkolnych. Teraz też sobie poradzisz — głaszcze mnie po głowie, a potem po plecach zakreślając kółeczka. - Idę stanąć na swoje miejsce. - Przed odejściem klepie mnie mocno w plecy. - Dasz radę — mówi i odchodzi.
Nawet nie zwróciłam uwagi na jego przebranie… nie mam czasu, żeby nad tym rozmyślać, ponieważ dzwoni dzwonek do drzwi. Przeszły mnie dreszcze po plecach. Otwieram drzwi i widzę grupkę 15 osób.
Czas zacząć przedstawienie. Po jakimś czasie przestałam się martwić chłopakami w grupie i dałam się po prostu wciągnąć w atmosferę.
Kiedy wraca Sabrina, ruszam na swoje miejsce nieco zawiedziona. Dobrze się bawiłam. Nawet bardzo. Klienci wychodzili albo bladzi, albo śmiejący się do rozpuku czasami nawet bez żadnej reakcji jakby byli znudzeni, ale to zdarzyło się tylko raz. Jakiś ninja czy co?
Zawsze myślałam, iż jestem sama, ale czy to prawda? Niedawno zauważyłam, że dziewczyny próbują łapać ze mną kontakt kurde może, któraś z nich posiada te same fale co ja? Po tym, jak pogodziłam się z Sarą, czuję, że zostawiłam za sobą te całe rozczarowanie. Zrozumiałam, że nie mogę zostać do końca życia sama z towarzyszącym mi Caspar’em. Co, jeśli on także odejdzie i znowu będę musiała tułać się po ziemi sama. Ciągle przeprowadzając się z jednego zakątka do drugiego, to męczące przygniatające uczucie, które ciągle mnie przygniata, zaczyna znikać. Chcę skorzystać z tego życia, ponieważ jest tylko jedno. Może nie mam zamiaru od razu otwierać się dla wszystkich czy chodzić nie wiadomo jakie imprezy. Po prostu chcę spędzić miło czas, który jeszcze mogę wykorzystać. Niedługo pojawi się brak czasu na to, co będę chciała. Po ukończeniu szkoły, a może nawet studiów będę musiała znaleźć pracę, a to skróci mój wolny czas.
Zegar wybija dwudziestą pierwszą co, oznacza początek zabawy! Osoby z zajęć muzycznych wchodzą na scenę i zaczynają grać, a ja? Jestem zachwycona. Zaczynam rozumieć jedną bardzo ważną rzecz, a mianowicie gdyby sobie nie ufali nigdy w życiu, by tak pięknie i dobrze nie zagrali. Bez radości i zabawy z grania nie wyszłoby coś tak niesamowitego. To ich piosenka wspólnie napisana. Biorą to na poważnie, ale chcą się przy okazji dobrze bawić, płakać i czuć frustrację, jeśli nie uda im się wygrać jakiegoś konkursu. To o to w tym chodzi. Chcą być lepsi, ale bez tego ciężkiego uczucia przegranej nigdy nie przerosną ani siebie, ani przeciwnika.
Uśmiecham się do siebie i zaczynam skakać w rytm muzyki, to nie byłoby w moim stylu zacząć robić jakieś wygibasy. Caspar jest zaraz obok mnie, uciszając moje rozbiegane serce, które chce wyrwać mi się z klatki piersiowej. Tak boję się. Tylko ktoś, kto przeżył to, co ja może powiedzieć jak bardzo, ale nie będę się tym zadręczać do końca życia. Ruszam dalej. Są dwa typy ludzi ci, co nie mogą zostawić za sobą przeszłości i, ci, którzy to robią, a ja zamierzam należeć do drugiej grupy.
- Kira! - Caspar próbuję przekrzyczeć tę głośną muzykę. - Muszę jechać szybko do domu! Moja mama źle się poczuła! Kod czerwony! - pokiwałam głową, że rozumiem. Kiedy on się o tym dowiedział? Czy to niedziwne? Chociaż nie zwracałam za bardzo uwagi, przez chwilę co się dzieje, więc to nic dziwnego, że nic nie zauważyłam.
Wkurzona na siebie tupią nogą jak ośmiolatka, która właśnie się obraziła i w wyobraźni zaczynam się wyzywać od dzieciaków i, że powinnam dorosnąć.
- Caspar, jak dojadę do domu?! - Właśnie sobie przypomniałam o tym, że jakoś muszę wrócić, ale przecież ja nie dam rady zrobić tego sama po ciemku…
- Luka, po ciebie przyjdzie! - obejmuje mnie szybko na pożegnanie, a ja zapragnęłam zmyć się razem z nim.
Rozglądam się czy ktoś coś zauważył, ale gdy zauważam, że jest czysto w sensie każdy zajęty sobą czy znajomymi, a nawet całowaniem się ze swoim partnerem czy partnerką to się uspokoiłam. Rozpuszczam włosy, chcąc jakoś zakryć twarz. Gdybym mogła, ubrałabym się w coś, co mnie całkowicie zakrywa. Luka… przecież to największy zboczeniec, jakiego znam! Jeszcze zacznie mi gadać o tym, że jakaś laska mu się podoba i bla, bla, bla. Ludzie ratujcie mnie no.
Zatańczyłam jedną piosenkę z Sabriną i Anielą potem musiałam zwijać wrotki. Luka przyszedł!
Biorę po prostu rzeczy z garderoby, nawet nie mam zamiaru się przebierać. Ubieram kurtkę, szalik i jestem gotowa do wyjścia. Biegnę ciemnymi korytarzami, jakby sam diabeł we własnej osobie mnie gonił. Co jak co, ale jest ciemno, a te straszne ozdoby po prostu przyprawiają mnie o niemiłe uczucie i chcę stąd wyjść. Wypadam z budynku i to tak dosłownie. Leżę na ziemi, podnoszę się, siadając na tyłek i masuje ręce, które zamortyzowały mój upadek. Obok siebie słyszę ten denerwujący śmiech. Czeka mnie długa droga do domu on się bardziej rozgada niż Caspar.
- Hello! Już czekałem tu przygotowany, żeby zamienić się w kostkę lodu i czekać parę godzin aż wyjdziesz, a tutaj no proszę rekordowe tempo — przygląda mi się dłużej. - Nawet jeszcze masz makijaż.
Nie odpowiadam, po prostu zaczynam iść przed siebie. Może jak się nie odezwę, to się tak nie rozgada? Nadzieja matką głupich. Stwierdzam ten fakt po paru sekundach mojego truchtu.
- … no i wiesz ona na to… - wyłączam się po chwili i przytakuję w odpowiednich momentach. - Kiiira, co powinienem zrobić, żeby zwróciła na mnie uwagę?
- Nie być dupkiem, który chce ją tylko przelecieć, a zauważyć jej zalety i wady. Za nie ją pokochać i w sumie to tyle — patrzy na mnie w szoku, aż przystanął, uderzył się w czoło otwartą dłonią i zaczął się śmiać.
- Masz rację, tylko pomińmy ten fragment o zakochiwaniu się. Zrobię moje przedstawienie, a kiedy dostanę, czego chcę, to powiem papa.
Stanęłam w miejscu i przestałam iść, ale on gadając dalej jakieś bzdury, nie z tego świata szedł dalej, planując swój kolejny krok, a ja zaczynam się czuć jak jakaś najgorsza suka na świecie, myśląc tylko o tym, że mu w jakimś sensie pomogłam! Jezu, jaka jestem głupia.
Po krótkie, a może dłuższej chwili zauważam, że nie ma go na moim horyzoncie i zaczynam panikować. On by mi, chociaż pomógł i wiem, że nie jest mną zainteresowany, więc w jakimś sensie nie jest do końca w worku “potwory”. Zaczynam biec w kierunku mojego mieszkanka, ale po chwili czuję, jak moja noga ślizga się po mokrych liściach i dzisiaj po raz drugi upadam, tym razem uderzając się w głowę. Krzyczę przy zderzeniu, ale jest tak pusto, że aż mnie to dziwi. Chcę wstać, ale szok mi na to nie pozwala, a tym bardziej nieczarne mroczki przed oczami. Przeklinam swoje szczęście i zaczynam płakać. Duże krople wody mówią mi o deszczu, który po chwili zmoczył mnie całą, bezsilna śmieję się, leżąc na tej stercie liści i zastanawiam się, czy Luke dalej nie wie, że mnie zgubił. Wstaję powoli, podpierając się na prawej nodze i po chwili chcę podeprzeć także swój ciężar na lewej, ale jakie jest moje zdziwienie, gdy zaczyna mnie piekielnie boleć i nie mogę nawet delikatnie jej postawić na ziemi.
- Tylko skręconej czy połamanej nogi mi brakowało do szczęścia.
- Kiiiiraaa! - Tak oto pojawił się ten idiota od siedmiu boleści. - O mój boże! Casper zadźga mnie, a może nawet spali żywcem czy zakopie! Jestem martwy! Dosłownie na te wszystkie dziewczyny, które wykorzystałem! Już tego więcej nie zrobię! Naprawdę! Tylko chcę jeszcze zostać w całości ze sprawnymi klejnotami i całą resztą! Kiedyś też chciałbym mieć dzieci!
Ludzie trzymajcie mnie, on już tak zawodzi z trzy całe minuty, mówiąc to, jak nie chce umierać czy jeszcze chce poruchać, jak nie wykorzystując to chociaż jedną dziewczynę i tak dalej. Zdążyłam sobie usiąść na mokrej ziemi, nie za bardzo martwiąc się tym, że mogę się rozchorować, a Luke nawet tego nie zauważył.
- Wskakuj — mówi i kuca przede mną. Mówię wam scena jak z filmu.
Zaczynam się zastanawiać czy mogę go dotknąć. Na samą myśl o tym mam gęsią skórkę i moje ciało mówi mi, że już woli posiedzieć sobie w deszczu.
- Nie dam rady — szepcze do niego.
- No nic chyba muszę zadzwonić po karetkę.
Ten pomysł też mi się za bardzo nie podoba, ale lepsze to niż wchodzenie na jego plecy.
- Poproś, tylko żeby wysłali kobietę, proszę.

- No dobra. - I znowu zaczyna marudzić, wykręcając ten piekielny numer telefonu. Ile tak można?